Najnowsze wpisy, strona 4


paź 02 2003 ...and to all things comes a beginning.
Komentarze: 5

I zaczął się nowy rok... w sumie dobrze się stało, wakacje skończyły się w odpowiednim momencie... Evan zaliczył poprawkę, w związku z czym zgodnie z naszym, słowem wybraliśmy się dziś do katedry... słowa dotrzymaliśmy i jest dobrze... co do samego rocznika... choć mieliśmy dzisiaj tylko jeden wykład miło było zobaczyć wszystkie twarze... PRAWIE wszystkie, bo niektórych wciąż mam przemożną ochotę zabić... ale jedna rzecz dobrze się dziś stała... a przynajmniej tak wygląda... mianowicie Dizzy najwyraźniej postanowiła wzglądem mnie to samo co ja względem jej – traktowanie jak powietrze, i bardzo dobrze... przynajmniej oszczędzi sobie wdeptania w ziemię, które miałoby miejsce, gdyby podeszła do mnie ustrojona w swą niewinno-żmijowatą maseczkę i zapytała, dlaczego dla mnie nie istnieje... oczywiście, nie znaczy to, że tego nie zrobi, ma cały rok, ale niech nie liczy na odpowiedź... nawet nie zdaje sobie sprawy, że bardzo ułatwi mi sprawę swym zachowaniem, jeżeli je utrzyma... dobrze, bardzo dobrze.

Jedyne czego żałuję to fakt, że nie miałem czasu pogadać ze wszystkimi, z którymi chciałem... ale jutro też jest dzień...

Marek, który miał zrobić mi bransolety, powiedział, że materiał (zamówiony trzy tygodnie temu) jeszcze nie doszedł... po cichu liczyłem, że są już gotowe... no cóż, przynajmniej dogadaliśmy się co do zapłaty, i dobrze, że nie chce ze mnie zerżnąć... lubię Marka, jest w porządku facet...

Zdziwiła mnie trochę nieobecność Wiki na dzisiejszym wykładzie, ale cóż, zdarza się...

Dziwna sprawa, ale jakoś nie miałem ochoty na rozmowę z Lucyferką dzisiejszego dnia, nie wiem dlaczego... może dlatego, że Solpicjo, jak tylko ją zobaczył, przykleił się do niej jak nie przymierzając Rzepicha do Piasta... a raczej Piast do Rzepichy... nie wiem dlaczego mnie to tak wkurza, ale jak go widzę, Sangwiniusz sam wysuwa się z pochwy... może zacznę go nosić przy sobie?

Mamy w grupie jedną nową dziewczynę, wygląda na sympatyczną... oczywiście Iwona natychmiast przykleiła się z kolei do niej i jestem pewien, że będzie obrabiać przed nią dupę Evanowi i mnie... ech, szkoda słów... a Ewa (ta nowa) wydaje się w porządku... cichutka, spokojna... lubię takie kobiety...

 

meier_link : :
wrz 30 2003 Something ugly this way comes...
Komentarze: 2

Jak słusznie zwrócono mi dziś uwagę (dziękuję, Karolinko!), dawno nie uaktualniałem bloga... powód jest prozaiczny: uczyłem Evana do poprawki... miał ją wczoraj, wyniki w czwartek... czwartek jest także pierwszym dzniem zajęć na uczelni, więc niedługo zacznę pisać dalej... prawdopodobnie...

meier_link : :
wrz 23 2003 (bez tytułu)
Komentarze: 0

Tę notkę piszę tylko i wyłącznie celem uswiadomienia niektórych ludzi komentujących mój ostatni wpis. Wszystkich innych czytelników najmocniej przepraszam za ninejsza notkę, ale widzę, że jest niezbędna. A zatem:

Do Karoliny - słońce, powtórzę to, co napisałem w komentarzach do poprzedniego wpisu. Najwyraźniej nikt jeszcze nie uświadomił Cię, że satanizm nie oznacza nienawiści do boga. Naprawdę. Tak się składa, że zapoznałem się z filozofią pana LaVeya i wiem o niej to i owo. Wiem też, że nie jestem satanistą. Nie identyfikuję się z tymi ludźmi pod wieloma względami. Pod kilkoma owszem, ale więcej nas dzieli, niż łączy. To, że staram się wytknąć całą niedorzeczność afirmacji boga w sposób lansowany przez kościół chrześcijanski nie oznacza też, że zwalam na tegoż boga wszelkie nieszczęścia tego świata; wręcz przeciwnie - włąsnie staram się powiedzic ludziom, aby wzięli się do roboty, wzięli swoje życie w swoje ręce, a nie wznosili oczy do nieba i czekali na cud. Mam nadziję, że to dostatecznie zrozumiałe wyjaśnienie, bo jest jedynym, jakiego udzielam.

Do Bosej - nie przesadzam. Jak można przesadzać w filozofii? To tak, jakbyś powiedziała śp. matce Teresie z Kalkuty, że przesadza w dobroci. Pojęcie przesady nie dotyczy filozofii. A co do zmiany poglądów - wybacz, nie sądzę, abym zmienił podejście do tych spraw przez najbliższy wiek albo pięć.

Kumci na szczęscie nie muszę nic pisać, bo jej komentarz jest dostatecznie dojrzały i "na poziomie". Kumciu, proszę o więcej. W końcu przywitałaś mnie na tym blogu jako pierwsza.

(Tak a propos: Lucyferko, gdzie ta obiecana powódź komentarzy?)

meier_link : :
wrz 22 2003 It's not like you killed someone, it's not...
Komentarze: 9

Dziś będzie o bogu (bogu chrześcijan oczywiście, ale nie zamierzam pisać tego słowa z wielkiej litery). UPRZEDZAM, JEŻELI JESTEŚ STAŁYM BYWALCEM KOŚCIOŁÓW, GOŚCIEM STRON TAKICH JAK APOSTOŁ CZY KATOLIK TUDZIEŻ INNYM NARWANYM PSEM ŁAŃCUCHOWYM KOŚCIOŁA PRZESTAŃ CZYTAĆ! TREŚĆ TEGO WYWODU JEST SATANISTYCZNA, MASOŃSKA, DEATHMETALOWA I RPG-OWA (bo wy w zasadzie nie rozróżniacie tych pojęć, kościelne matoły, i wszystkie podciągacie pod pierwsze z wymienionych). Wszystkich normalnie myślących ludzi zapraszam do lektury.

Dobra, przesadziłem w tym wstępniaku, czyjś światopogląd to nie moja sprawa, jeżeli ktoś poczuł się obrażony najmocniej przepraszam... tym niemniej strasznie mnie wkurza etykietka SATANISTA, którą przykleja mi się za każdym razem, gdy napiszę lub powiem to, co zaraz przeczytacie. Ale jako się rzekło kosciół na bok, teraz będzie o samym bogu - tak po prostu.

Otóż daleki jestem od przyznania racji twierdzeniom typu "Bóg jest litościwy", "Bóg nas kocha" i tym podobnym. Chyba każdy potrafiący kojarzyć fakty człowiek słysząc takie tezy zapyta "Bóg jest litościwy? Kochający? To dlaczego na świecie wciąż jest głód? Dlaczego w XXI wieku nie potrafimy wykarmić wszystkich głodujących i uleczyć wszystkich cierpiących z powodu chorób?" I taki ktoś miałby rację - gdzie jest boża miłość? Gdzie jest współczucie i litość?

Tym torem można iść dalej i zapytać: dlaczego bóg skazuje pewne jednostki na egzystencję w tym chorym świecie, przy zaznaczeniu, ze owa egzystencja jest całkowicie bezwartościowa? I jeszcze dalej: dlaczego inni ludzie, widząc kogoś takiego i rozmawiając z nim, muszą zaprzeczyć swemu naturalnemu odruchowi negacji takiego człowieka, a nawet udawać sympatię wobec niego?

Bóg nie jest litościwy. Jest naajwiększym sadystą, jaki istnieje - jeżeli istnieje. Módlcie się, a on w zamian pozwoli wam przeżyć jeszcze dzień lub dwa w tym zaplytum bagnie obłudy i bezduszności, jakim jest stworzony przez niego świat.

meier_link : :
wrz 21 2003 Hope Forever Lost To Fate...
Komentarze: 2

Temat dzisiejszego wywodu podrzucony mi został przez Lucyferkę (nawiasem mówiąc nie wiem, co bym momentami zrobił bez tej kobiety, ale to mie należy do sprawy). A tematem tym jest: za co warto umrzeć?

Po pierwsze, za honor i dobre imię. Tu - wyjątkowo - zgodziliśmy się z Lucyferką w stu procentach. Tym niemniej, nie wiem, czy ona odczuwa wagę sytuacji w takim samym stopniu jak ja. Dla mnie mój honor jest jedną z niewielu rzeczy, do których przywiązuje wagę (ogromną!) i doprawdy, myślę, że byłbym gotów za niego umrzeć. To tak, jak pisał Musashi Miyamoto w swej Księdze Pięciu Kręgów: "Poświęcaj życie, ale nie sławę czy honor". I nic dodać, nic ująć. Pewne zgrzyty wystepują w kwestii tego "dobrego imienia". Pod dobrym imieniem rozumiem przede wszystkim godność, a według mnie jednym z najważniejszych wyznaczników godności jest prawdomówność i dotrzymywanie słowa. W końcu jeżeli powiedziałbym, że coś zrobię, a potem się wykpił, nie szanowałbym samego siebie. Poniekąd nie zabiłbym się, gdybym nie dotrzymał słowa z przyczyn ode mnie niezależnych, ale... np. wracając do tego dobrego imienia - to oznacza również dobre imię rodziny, nie tylko moje. Gdyby moja śmierć mogła zmazać jakąś hańbę z nazwiska rodu - bez zastanowienia rozstałbym się z tym światem.

Po drugie, uważam, że można umrzeć za inną osobę, aby inna osoba mogła żyć. Jest to oczywiście związane z wielkim znaczeniem jednej osoby dla drugiej i wielką temperaturą związku takich ludzi... niekoniecznie musi to być miłość typowo pojmowana. Może to być też miłość braterska, albo macierzyńska... a także ojcowska. Może to być także wielka przyjaźń. w każdym razie taka wzajemna relacja dwóch (lub dwojga) ludzi musi być, bardzo, bardzo poważna, skoro jeden z nich decyduje się poświęcić życie za drugiego. Czy ja bym to zrobił? Odpowiedź jak wyżej: za rodzinę zawsze. Za przyjaciół - nie wiem, żadnych nie mam.

I oczywiście najlepszą śmiercią jest śmierć w walce. Ma to niewątpliwie związek z punktem drugim, ale jest więcej różnic niż podobieństw. Na szczęście to zagadnienie jest na tyle jasne, że nikomu nie trzeba chyba tłumaczyć, dlaczego jeżeli miałbym ostatecznie umierać, chciałbym polec w bitwie?

meier_link : :