Najnowsze wpisy, strona 3


paź 10 2003 (...) and you no longer burn to be Brothers...
Komentarze: 5

Temat tego wywodu chodzi za mną już bardzo długo, ściślej mówiąc od jakiegoś roku, choć sam fakt jest dużo starszy... po prostu od roku zacząłem się nad tym zastanawiać... wnioski do jakich doszedłem są dalece niewesołe... ale po kolei...

Zacząć należy od tego, że grono moich bliższych znajomych, a do takich zaliczam wszystkich, z którymi potrafię szczerze porozmawiać, i robię to, jest dość wąskie... a raczej bardzo niewielkie. Może to być dość dziwne, ale wydaje mi się że większość z nich zapoznałem dopiero na studiach, ewentualnie już w trakcie ich trwania, niekoniecznie na roku... szokujące? Być może, nie dbam o to... jednak bardziej szokujący jest dla mnie fakt, że wszyscy ci ludzie są dla mnie jeżeli nie przyjacielscy, to przynajmniej są w porządku w stosunku do mnie... mogę z nimi pogadać, pośmiać się (???), wyżalić (to prędzej) i generalnie przebywać z nimi... wszyscy ci ludzie są dla mnie w pewien sposób cenni... Beavis (bo zawsze mogę się z nim powygłupiać, ale jednocześnie mogę na niego liczyć w poważniejszych sytuacjach), Marek (bo z nim też zawsze można pogadać (można, można!), a poza tym chyba on jeden na całym roku nie ma mnie za idiotę, ale to chyba tylko przez wrodzoną grzeczność, tak czy inaczej chwali mu się to), Evan (za długo by wymieniać – po prostu za to, że jest), Dziedzic (jak wyżej, mimo że nie zawsze się zgadzamy... mówiąc szczerze jest on chyba najbliżej tego, co nazwałbym przyjacielem, chociażby dlatego, że potrafił mi wybaczyć to słowo, jakim go kiedyś nazwałem... nie wiem, jak on to zrobił, skoro ja nie potrafię wciąż wybaczyć sobie...), Lucyferka (tu komentarz podobny do tego przy Dziedzicu, ona również jest blisko tego magicznego punktu, i również wybaczyła mi pewien haniebny czyn wcześniej, niż zrobiłem to sam... a poza tym jest kupa innych powodów, gdybym miał wymienić wszystkie, pisałbym do Bożego Narodzenia), Joasia (bo po prostu jest i rozmawia ze mną jak... bo po prostu jest, ok?)... nawet Dizzy (bo już drugi raz w ciągu roku się z nią pożarłem, i to poważnie, i już drugi raz ona jednak chce się pogodzić – a wcale nie musiała)... i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie pewien detal...

Nie wiem, czym zasłużyłem sobie na sympatię tych wszystkich ludzi, ale jestem pewien, że cholernie się pomylili, okazując mi ją... wszyscy oni, nawiązując ze mną jakąś bardziej lub mniej bliską znajomość dali mi jednocześnie spory kredyt zaufania, którego ja nie jestem w stanie spłacić... po prostu nie mam jak się zrewanżować za ich... no, powiedzmy przyjaźń... za to, co wszyscy oni mi podarowali – zaufanie, szczerość, po prostu dobroć ja nie potrafię i nie jestem w stanie dać nic w zamian... nie wiem, dlaczego wszyscy oni wciąż ze mną przestają... na przyjaźni ze mną nie mogą przecież skorzystać... mogą tylko stracić... więc dlaczego wciąż są gdzieś niedaleko, a nawet dają mi prezenty, składają życzenia, pytają, co u mnie... nie rozumiem, o co może im chodzić... nie chcę ich tym obrazić, po prostu jest dla mnie niepojęte, dlaczego wciąż są, jeżeli nie przy mnie, to gdzieś niedaleko... i bardzo, bardzo mnie boli to, że nic nie jestem w stanie im dać... cały czas tylko ich krzywdzę...

meier_link : :
paź 09 2003 Craving the impossible...
Komentarze: 1

Ostrzegam, ten wpis jest dość trywialny i dotyczy raczej głupiego tematu... ale nic to, i tak nikt tego nie czyta...

Widziałem dziś w sklepie papierniczym bardzo piękną rzecz, mianowicie pióro Watermana... srebrne, w komplecie z długopisem tej samej barwy, w wyłożonym skórą futerale... przepiękne... zawsze chciałem mieć pióro, takie z hmmmm... nie wiem, jak się to poprawnie nazywa, takie z wystającą stalówką... gdybym takie kiedykolwiek miał, myślę, że popracowałbym nad charakterem pisma, bo póki co bazgrzę jak nieszczęście... ech... ale to pióro było cudowne, aż ekspedientka się spytała, dlaczego się tak wpatruję... nie wiem, ludzie chcieliby mieć samochód, telewizor albo jakiś ciuch od czołowego projektanta... a ja chciałbym pióro... i wcale nie musi być Waterman albo Parker, byleby ładnie pisało... mam nawet atrament w pięknym, ciemnym odcieniu zieleni... nie wiem po co mi on, skoro nie mam pióra, ale czasem, jak mam napisać coś ważnego, tak sobie myślę, jakby to wyglądało na zielono... i myślę, że wyglądałoby całkiem ładnie... ech...

Nie wiem dlaczego sam nie kupię sobie pióra, ale jakoś tak... nie mogę, nie wiem czemu... móglbym oszczędzić, kupowałem juz droższe rzeczy... ale jakoś mi się to nie komponuje... jestem głupi i tyle...

meier_link : :
paź 08 2003 I've never dreamed that I'd meet somebody...
Komentarze: 1

Dostałem dziś odpowiedź od Dizzy... i w sumie powinienem się cieszyć... napisała, że również chętnie uzna nasze “byłe i wcześniejsze” waśnie za niebyłe itd.... i, jak mówię, powinienem się cieszyć... ale się nie cieszę... napisała bowiem jedno cholernie dwuznaczne zdanie, które zależnie od interpretacji może być albo zwykłym stwierdzeniem faktu, albo... cóż, czymś zdecydowanie poważniejszym i... nie będę ukrywał – dość bolesnym... ale cóż, zasłużyłem sobie pewnie na coś takiego... a raczej na pewno... swoją drogą to dziwne, jeszcze niedawno miałem ochotę po prostu ją rozszarpać, a teraz.... eeech... nie wiem, dlaczego, ale po prostu jakoś nie jestem w stanie być na nią wciąż wściekły – a chyba mam do tego prawo... w sumie teraz moja kolej na odezwanie się do niej i powiedzenie czegoś... tylko czego? Co ja mam jej powiedzieć?... Choć właściwie nie... mam pewien pomysł, prawdopodobnie głupi, ale i tak postaram się go zrealizować... zrobię tak, jak powiedziała Joasia... ciekawe, jak to wypadnie w praktyce I jakie będą skutki... ale mam nadzieję, że dowiem się kilku rzeczy...

Paskudne uczucie, o jakim pisałem wcześniej, nie opuszcza mnie... i jest to jedno z najpaskudniejszych uczuć, jakie dane mi było odczuwać...

Wiem, że to głupie, ale stan mojego umysłu i duszy w tej chwili nieźle oddaje tekst "Wonderwall" Oasis... there are many things that I would like to say to you but I don't know how...

meier_link : :
paź 05 2003 The aftermath...
Komentarze: 2

Ten wpis w zasadzie powinien był się pojawić wczoraj, ale wczoraj byłem zdecydowanie zbyt wściekły żeby pisać... myślałem, że apogeum wściekłości miałem w piątek – myliłem się, nastąpiło ono wczoraj, po tym jak dowiedziałem się pewnych rewelacji, jakie krążą po uczelni na temat Dizzy i mnie, i naszego rzekomego związku tudzież czegokolwiek innego, co tam wymyślił inicjator tych plotek... a raczej inicjatorka, bo drogą eliminacji, wykluczając innych potencjalnych obmawiających mnie za plecami ludzi, pozostały w gronie podejrzeń dwie osoby, dwie kobiety, w tym sama Dizzy, jednak nie bardzo chce mi się wierzyć, żeby rozpuszczała plotki na własny temat... tym niemniej należy wziąć pod uwagę każdą ewentualność...

Najgorsze jest to, że te pomówienia dotarły do pewnego osobnika, którego chronicznie nienawidzę, również znajomego z roku... sprawę pogarsza fakt, że miał on mały romans z Dizzy kilka miesięcy temu... nie wiem, jak to załatwić, ale jestem pewien, że poleje się krew, i to bynajmniej nie moja...

Ale cała sytuacja ma swoja dobrą stronę – przynajmniej teraz wiem, że było błędem wychodzić do ludzi i ofiarować im siebie, powinienem był trzymać się swych stałych wartości i nie mieć nic wspólnego z tym zaplutym motłochem... dobrze, teraz jedyne, co pozostaje to mieć gdzieś wszystkich, którzy powtarzają o mnie takie bzdury, a że nie wiem dokładnie kto to, należy profilaktycznie mieć gdzieś wszystkich, to jedyne słuszne wyjście... prawie, bo jednocześnie przez całą tę sprawę dowiedziałem się komu chyba mogę ufać, kogo mieć głęboko gdzieś, a kogo muszę zabić, albo lepiej porządnie okaleczyć... na przykład wyrwać kłamliwy jęzor...

Abstrahując od tej sprawy, napisałem Dizzy list, a raczej wiadomość... w ten sposób mam nadzieje wyjaśnię jej pewne kwestie, a zrobię to, bo mimo wszystko zdecydowałem się jakoś załagodzić ten spór, skoro już popełniłem ten błąd i wszedłem z nią w rozmowę... powiedziało się A, trzeba powiedzieć i B... w czym niestety wydatnie przeszkodzą mi te ploty... ooo, niech ja się dowiem kto to wymyślił, a raczej niech zdobędę niezbity dowód na potwierdzenie mych domysłów, a będzie się działo...

Jestem pewien, że jeszcze niedawno byłoby mi żal Dizzy, bo ja to ja, a było nie było gdyby nie ja, nie stałaby się ona obiektem plotek... ale jak mówiłem, to mogłoby się zdarzyć, gdyby nie zaszły pewne rzeczy ze strony samej Dizzy... na przykład brnięcie w kłamstwo... a byłoby mi jej żal, bo ja wprawdzie byłem na granicy wpadnięcia w Szał, ale tai stan ma to do siebie, że jest niezwykle intensywny i niebezpieczny dla otoczenia, ale w miarę szybko przechodzi... a jeżeli te ploty dotarły do Dizzy, to grozi jej dołek, ona po prostu taka jest... ale jako się rzekło, nie jest to już mój problem...

meier_link : :
paź 03 2003 What a wicked game you play to make me feel...
Komentarze: 7

Dzisiejszy dzień był strasznie głupi... z jednej strony wykład z literatury angielskiej o m. in. legendach celtyckich, a z drugiej ... a z drugiej okropnie, potwornie się wkurzyłem... na Dizzy oczywiście, ale na siebie również.... spieniłem się do tego stopnia, że gdyby nie kodeks, Dizzy byłaby prawdopodobnie w tej chwili martwa... prawdziwie martwa...

Moim ogromnym błędem było wejście z nią w rozmowę, mimo że wcześniej przyrzekłem sobie, że ta kobieta nie istnieje dla mnie... nie powinienem był z nią w ogóle rozmawiać... w sumie nie wyjaśniliśmy sobie niczego, i dobrze, i tak nic by nie zrozumiała... stanęło na tym, że “nie było sprawy”, co w sumie jest jakimś tam wyjściem... tym niemniej Dizzy dołożyła dzisiaj kilka nowych punktów do listy rzeczy, za które przestałem ją lubić, między innymi kłamstwo i pewne posądzenia względem osoby... konkretnie takie, że niby mam się za lepszego od innych... tego jej nie zapomnę, póki chodzę po tym świecie... rany, to jedna z najgorszych obelg, jakie słyszałem...

Nie wiem, czy Dizzy przywiązuje jakąkolwiek wagę do tego, czy się kiedyś może pogodzimy, czy też nie... ale niech trzyma się z dala ode mnie; jak powiedziałem Lucyferce, na moje puszczenie sprawy w niepamięć dziewczyna nie ma najmniejszych szans...

A propos: dostałem dziś od Lucyferki bardzo, bardzo miły prezent... naprawdę było mi bardzo przyjemnie... może to głupio zabrzmi, ale to jeden z najcieplejszych prezentów wśród tych niewielu, jakie zdarzyło mi się dostać... ale również z tego powodu jestem zły (oczywiście na siebie), gdyż nie potrafię okazać mojej radości w takim stopniu, jak chciałbym... przez tę sprawę z Dizzy, rzecz jasna...

Jestem tak wściekły, jak jeszcze chyba nigdy nie zdarzyło mi się być... na nią, ale na siebie także... a raczej przede wszystkim...

Nie wiem dlaczego, nie wiem czy ma to jakieś podstawy, ale mam to straszne, cholernie bolesne uczucie...

meier_link : :