Komentarze: 1
Dzisiejszy dzień był mocno taki sobie... czuję się, jakby po mnie cały Kontyngent Zaciężny przebiegł... dwa razy... i to w pełnym rynsztunku... a poza tym boli mnie gardło, mam katar i w ogóle jestem nie do życia... a może do nieżycia...
Joasia powiedziałe mi wczoraj wieczorem, że wysłała wreszcie list... może już jutro będzie... a tak w ogóle to trochę mi głupio, bo ona już chyba trzeci raz chciała ze mną pogadać, a ja byłem zajęty... eech, zawsze coś spieprzę...
Przycisnąłem dziś Evana do muru i zapytałem wprost, czy mówił serio z tym Kontyngentem i moim członkostwem.. i odpowiedział mi, że jak najbardziej... w sumie głupio wyszło, bo sam powiedział, że przecież nie załatwiłby mi łuku, gdyby nie było w Kontyngencie dla mnie miejsca... jak by nie patrzeć miał rację...
Evan ma pojutrze poprawkę... odpytywałem go dzisiaj, i muszę przyznać, że się nieźle nauczył... oby tylko zdał... o nic innego mu w tej chwili nie życzę...
W sumie fajnie spędziliśmy wieczór we trójkę, tzn. Evan, jakas jego kumpela - całkiem sympatyczna nota bene - i ja... połaziliśmy po pasażu, po Piotrkowskiej... sympatycznie było...
Jutro rano idę do lekarza z tym moim gardłem... nie szedłbym z taką pierdołą, ale mama mnie wypycha... ech, czy ona kiedyś zrozumie, że potrafię sam sobie radzić?
Napisałbym więcej, ale oczy mnie już bolą, a poza tym chcę iść spać wcześnie, żeby się wyspać...
A tak swoją drogą, to ciekaw jestem, dlaczego nikt już nie komentuje moich wpisów... nie żeby jakoś specjalnie zależało mi na komentarzach, wręcz przeciwnie, ale kiedyś to co najmniej jeden komentarz do każdej notki, a teraz... a zresztą, jak mówię, nie zależy mi aż tak bardzo...