Remade shall be the blade that was broken,...
Komentarze: 1
Zgodnie z mym własnym proroctwem, reaktywuję niniejszy blog… wpisy na pewno nie będą tak regularne jak kiedyś, ale będą… a powód, z którego zdecydowałem się właśnie teraz reaktywować Zamek, jest dwojaki… po pierwsze od 12 grudnia jestem z Dizzy, a po drugie moja prawdopodobna przyjaźń z Lucyferką właśnie legła w gruzach… po kolei, zatem…
Wieczór 12 grudnia roku Pańskiego MMIII był najpiękniejszym wieczorem w moim życiu. Diz wprawdzie nie wyznała mi miłości (co jednak zrobiła parę tygodni później, z wzajemnością z mojej strony), ale powiedziała, że chce być ze mną… oczywiście nie obyło się bez mojej, dość silnej, perswazji, by jednak powiedziała, co jej chodzi po blond główce, gdyż tego dnia była wyjątkowo… inna. Trudno mi powiedzieć, w czym się ta inność przejawiała, ale mogłem ją zauważyć bez trudu. Odprowadziłem ją do autobusu i stwierdziłem, że trupem padnę, ale wydobędę z niej, co ją gryzie. Miałem niejasny domysł, ale nie dopuszczałem go do głosu… ech, było wręcz cudownie… Diz oczywiście spłakała się jak norka… i była wtedy przepiękna… podobnie jak ostatniej soboty, tydzień temu… była u mnie i poczyniła mi natchnione, kwieciste, cudowne wyznanie… wtedy też płakała i też była przepiękna… czuję, że Diz jest moją drugą połową; niech sobie gadają, co chcą… zgadzamy się w najważniejszych dla dwojga ludzi w naszej sytuacji sprawach, czujemy oboje potrzebę, aby to drugie było blisko… i oboje boimy się, aby nic nie stało się z naszym związkiem... Jej problemy są moimi problemami, i vice, versa… gdy ktoś urazi ją, uraża po części także mnie… i w ten sposób dochodzimy do sprawy z Lucyferką...
A właśnie ona – niestety – była osobą, która w cyniczny sposób skomentowała swoje własne stosunki z Dizzy w rozmowie ze mną (oczywiście byliśmy wtedy już parą)… i gdyby zrobiła tylko to, może cała sprawa jakoś rozlazłaby się po kościach… ale Lucyferka nie uznaje w swym słowniku pojęć takich jak „przepraszam”, „przykro mi” i podobnych… owszem, próbowała ze mną na ten temat pogadać, ale „przepraszanie” tonem roszczeniowym jest raczej sprzecznością samą w sobie… później chciałem dać jej ostatnią szansę (wciąż, mimo niewiary w ich prawdziwość, miałem w pamięci jej słowa, zapewniające mnie jak bardzo jej zależy na znajomości ze mną), ale jej tupet (i hipokryzja, jak widać) okazały się nie mieć granic… po całej tej sprawie ona ma czelność mieć do mnie o cokolwiek pretensje… ech, szkoda słów… i szkoda czegoś, co mogło być naprawdę piękną przyjaźnią, a co z jej winy przepadło bezpowrotnie… no, może nie bezpowrotnie, ale jest raczej niemożliwe, aby ona przyszła, przeprosiła… i owszem, wybaczyłbym jej… jak to powiedział osioł w „Shreku”: „That’s what friends do – they FORGIVE each other!”… ale ona tego nie zrobi. Zbyt dobrze ją znam.
Dodaj komentarz