Archiwum wrzesień 2003, strona 1


wrz 20 2003 No idea, no activity, no life...
Komentarze: 1

Od dwóch dni nic nie pisałem, wiem, ale po prostu nie miałem czasu na dłużej usiąść do komputera. A poza tym, to chciałbym zacząć nowy cykl tematów na tym blogu, bo dotychczasowe opisywanie mojego nudnego jak nieszczęście życia dzień po dniu zaczyna mnie nudzić... może zacznę jeszcze dzisiaj, ale nie wiem, czy będę miał ochotę... zobaczymy...

meier_link : :
wrz 17 2003 Candles and lanterns are dancing, dancing......
Komentarze: 0

Jestem przeziębiony... boli mnie gardło, bolą mnie oczy, leci mi z nosa... ale przynajmniej nie czują się totalnie zmęczony, więc raczej jestem operatywny... co jest dobre, bo jutro lecę z Evanem na poprawkę... chociaż może nie powinienem, szczęścia nie przynoszę, a wręcz odwrotnie... ale z drugiej strony jeżeli Evan zda, idziemy we dwóch do katedry położyć się krzyżem... nie żebyśmy byli specjalnie pobożni, wręcz odwrotnie... ale słowo się rzekło...

Ach, katedra... moje ulubione miejsce w całym mieście... uwielbiam ją oglądać po zmroku... jej sylwetka pięknie kontrastuje z biurowcem naprzeciwko... ale nie to jest w niej najpiękniejsze... najpiekniejszy jest jej majestat, jej wspaniała wielkość, gra świateł wewnątrz, chłód kamienia, wspaniałe echo kroków, gdy się w niej spaceruje... i wspaniała atmosfera, gdy spaceruje się na zewnątrz... przy księżycu, w ciszy... wspaniałe... nawet z rusztowaniem na zewnątrz (trwa remont głównej wieży) jest przepiękna...

List od Joasi wreszcie nadszedł... opisała mi swoją niespodziankę... i muszę powiedzieć, że jeżeli jej się uda, jeżeli ukończy to, co chce dla mnie zrobić, to będzie to najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek dla mnie zrobiono... i nawet nie musi mi jej wysyłać...

Czuję się, paradoksalnie, gorzej niż rano... mówię przez nos i w ogóle jest fajnie... idę spać niedługo...

meier_link : :
wrz 16 2003 Sickness spillling through my eyes...
Komentarze: 1

Dzisiejszy dzień był mocno taki sobie... czuję się, jakby po mnie cały Kontyngent Zaciężny przebiegł... dwa razy... i to w pełnym rynsztunku... a poza tym boli mnie gardło, mam katar i w ogóle jestem nie do życia... a może do nieżycia...

Joasia powiedziałe mi wczoraj wieczorem, że wysłała wreszcie list... może już jutro będzie... a tak w ogóle to trochę mi głupio, bo ona już chyba trzeci raz chciała ze mną pogadać, a ja byłem zajęty... eech, zawsze coś spieprzę...

Przycisnąłem dziś Evana do muru i zapytałem wprost, czy mówił serio z tym Kontyngentem i moim członkostwem.. i odpowiedział mi, że jak najbardziej... w sumie głupio wyszło, bo sam powiedział, że przecież nie załatwiłby mi łuku, gdyby nie było w Kontyngencie dla mnie miejsca... jak by nie patrzeć miał rację...

Evan ma pojutrze poprawkę... odpytywałem go dzisiaj, i muszę przyznać, że się nieźle nauczył... oby tylko zdał... o nic innego mu w tej chwili nie życzę...

W sumie fajnie spędziliśmy wieczór we trójkę, tzn. Evan, jakas jego kumpela - całkiem sympatyczna nota bene - i ja... połaziliśmy po pasażu, po Piotrkowskiej... sympatycznie było...

Jutro rano idę do lekarza z tym moim gardłem... nie szedłbym z taką pierdołą, ale mama mnie wypycha... ech, czy ona kiedyś zrozumie, że potrafię sam sobie radzić?

Napisałbym więcej, ale oczy mnie już bolą, a poza tym chcę iść spać wcześnie, żeby się wyspać...

A tak swoją drogą, to ciekaw jestem, dlaczego nikt już nie komentuje moich wpisów... nie żeby jakoś specjalnie zależało mi na komentarzach, wręcz przeciwnie, ale kiedyś to co najmniej jeden komentarz do każdej notki, a teraz... a zresztą, jak mówię, nie zależy mi aż tak bardzo...

meier_link : :
wrz 15 2003 No regret 'cause I've got nothing to lose......
Komentarze: 0

Poćwiczyłem dzisiaj łuk... to dość dziwne, ale idzie mi coraz lepiej... za każdym razem, gdy ćwiczę, strzelam lepiej... i dobrze! Szkoda tylko, że zniszczyłem jedną strzałę... zgubiłem grot, gdy uderzyła w drzewo...

Miałem wczoraj bardzo sympatyczną rozmowę z Lucyferką... gadaliśmy do 3:30... tja, a mama się wkurzyła, że tak siedzę po nocach... rozmawialiśmy między innymi o tym, kogo nazwałbym przyjacielem... bo zaczęło się od tego, że ona powiedziała, że Evan jest moim przyjacielem... a ja odpowiedziałem, że tak nie jest, przynajmniej z mojej strony; oczywiście, jest dobrym kumplem, ale przyjacielem bym go nie nazwał... tudzież kogokolwiek innego... jakoś nie komponuje mi się zestawienie ja+jakiś przyjaciel... nie wiem, czy chcę mieć przyjaciół... nie są mi właściwie potrzebni... potrafię dać sobie radę sam...

W sumie chciałem coś napisać o ludziach, których znam... tak mnie jakoś naszło... kumplach z roku chcociażby... Evanie, Lucyferce, Magdzie, Marku, Beavisie... Dizzy... ale nie wiem co konkretnie mógłbym o nich napisać... że są w porządku...? 

Ciekawe, jak tam Dziedzic i jego wypracowanie... widzieliśmy się w ubiegły piątek, dzień wcześniej dostał temat pracy... i mowił, że przez godzinę ślęczenia nad tą pracą napisał pół strony... nie zazdroszczę... ale trzymam za niego (i jego brata też) kciuki na poprawce... eeech... poprawki... Evan i Beavis mają swoje niedługo... i Monika na przykład też... Monika to Monika, ale cieszę się, że Evan przysiadł i się uczy... przynajmniej takie sprawia wrażenie... nie wiem, jak Beavis, ale jego raczej nie trzeba zaganiać batem do nauki, gdy trzeba, to sam siada... co nie zmienia faktu, że martwię się o nich jak cholera... o Monikę chyba trochę też... w sumie ledwo co kiedykolwiek rozmawiamy, ale jakoś tak mi się opatrzyła na tych studiach...

listu od Joasi wciąż nie ma, ale pewnie wysłała go w piątek albo dzisiaj, więc pewnie niedługo dojdzie... mam nadzieję... bo już nie wytrzymuję z niecierpliwości... szczególnie, że jak juz pisałem, Joasia ma mi opisać, co to za niespodziankę mi szykuje... dzisiaj odbieram odbitki zdjęć z wakacji, i dobrze, bo obiecałem, że wyślę Joasi swoje zdjęcie...

Coś mi w gardle przeszkadza... mam nadzieję, że nie zaczyna mi się jakieś choróbsko...

Może coś dzisiaj jeszcze dopiszę...

meier_link : :
wrz 14 2003 Ma olaim an tairgead is ma bhronnaim an tor......
Komentarze: 0

Wpadłem dzisiaj do Evana, musiałem oddać Maćkowe buty i zabrać Sangwiniusza... zapytałem przy okazji, jak to z tym stażem ma wyglądać... nie powiedział mi w sumie nic konkretnego, ani dzisiaj, ani wczoraj... ale powiedział coś znacznie bardziej hmmmm... wiążącego, powiedzmy, mianowicie to, że chciałby mnie mieć w Kontyngencie... dziwne, ale jakoś tak bardziej cieszyłem się wczoraj... ale muszę przyznać, że do dzisiaj myślałem, że wstawia mi kit z tym stażem i generalnie z moim członkostwem... wcześniej odnosiłem nawet wrażenie, że nie chce mnie w Kontyngencie (co zresztą nie byłoby dziwne), ale teraz... nie, nie ma się co napalać i otwierać szampanów, jak będę pełnoprawym członkiem Najemników Ziemi Łódzkiej, wtedy poświętujemy, i to solidnie...

Muszę uprać koszulę od stroju i wyprasować khaitan... nie chce mi się, ale trzeba to zrobić...

Miałem wczoraj bardzo miłą i ciepłą rozmowę z Joasią... opowiadała mi o swoich zamiarach względem pewnej dość osobistej sprawy, i o tym, jak się czuje odnośnie innej, nie mniej osobistej... listu nie mogę się doczekać nawet bardziej niż wcześniej: ma mi w nim opisać tę niespodzainkę, jaka mi szykuje... w głowę zachodzę, co to może być... mam pewne podejrzenie, ale jest ono tak niedorzeczne, że odrzucam je od razu...

Wpadł mi dziś do głowy pewien pomysł: chciałbym iść do psychiatry i przebadać się pod kątem schizofrenii... chcę po prostu mieć pewność, do trzech razy sztuka... i chcę zrobić to szybko... tja, tylko nie wiem, jak długie są terminy do psychiatry... zobaczymy...

Lucyfrka powiedziała mi ostatnio, że zaskakująco dużo piszę o Dizzy... cóż, gdy tak przejrzałem to, co napisałem, stało się to zaskakujące nawet dla mnie... nie wiem, dlaczego tak jest... może Dizzy jest wciąż dla mnie w jakiś sposób ważna, może nie mam po prostu o czym pisać, może jeszcze coś innego... sam nie wiem...

meier_link : :